Bitwa pod Beresteczkiem, koniec wolnej Ukrainy
opublikowano 11/07/2011 - 09:41
http://blogmedia24.pl/node/50067

Bitwa pod BeresteczkiemFoto: Wikimedia Commons/domena publiczna
Trzysta sześćdziesiąt lat temu w dniu 28 czerwca 1651 roku rozpoczęła się największa bitwa XVII wiecznej Europy. Bitwa była końcowym etapem walk w czasie wojny domowej, powstańców Bohdana Chmielnickiego z wojskami Rzeczypospolitej, na czele których stał nowo obrany Król Jan Kazimierz z Dynastii szwedzkiej Wazów/ snopków/
Nieszczęścia Rzeczypospolitej zaczęły się na poważnie, kiedy na tronie
w wyniku elekcji zasiedli królowie ze szwedzkiej Dynastii Wazów. Wielu
ówczesnych polskich polityków, książąt Kościoła, Anny Jagiellonki
,Anna Dei gratia Infans Regni Poloniae, córki Zygmunta Starego i jego
włoskiej żony Bony z Dynastii Sforzów, forsowali na tron polski,
dwudziesto jednoletniego królewicza z Dynastii Wazów, syna króla
szwedzkiego Jana z Dynastii Wazów / snopków / i Katarzyny Jagiellonki
najmłodszej córki Zygmunta Starego i Bony Sforzy.
Założenia
polityczne Panów Rzeczypospolitej były słuszne. Zygmunt był po
kądzieli Jagiellonem. Spodziewano się, że będzie Królem
Rzeczypospolitej a nie królem Szwedzkim.
Wszyscy Wazowie na tronie polskim myśleli o koronie Szwecji a Polska to dodatek w postaci beneficji.
W
owym czasie Rzeczypospolita była olbrzymim krajem z bardzo bogatą
magnaterią i szlachtą. Problem w tym, że w Rzeczpospolitej w wyniku
podpisywanych "Pacta Conventa"; uprzywilejowane warstwy społeczne i
duchowieństwo nie płaciły podatków.
Wschodnie
tereny Rzeczypospolitej, zwane Kresami, były zamieszkiwane przez
ludność wyznania ruskiego. Magnateria też. Kresy mimo iż dysponowały
bardo dobrymi ziemiami były bardzo biedne, ludność miejscowa, Ukraińcy,
żyli w nędzy i biedzie. Jedynym ich zarobkiem były łupy wojenne,
zdobywane w czasie samodzielnych wypraw wojennych przeciw Tatarom
Krymskim ale i Turkom w Konstantynopolu. Rzeczypospolita aby mieć dobrze
wyszkoloną i bitną armię utrzymywała na żołdzie / rejestrze,
regestrze/ około 40 tysięcy Kozaków, co pozwoliło im żyć.
Skarb
Rzeczypospolitej był zwyczajowo pusty, a królowie elekcyjni byli goli.
Przybywali do Rzeczypospolitej aby się zbogacić. Pusty skarb, łaska
szlachty, która nie zamierzała płacić podatków, doprowadzał do buntów
wśród Kozaków rejestrowych. Bunty były krwawo tłumione przez królewięta
kresowe. Wiśniowieckich, Zasławskich, Koniecpolskich, Potockich.
Najpotężniejszym
buntem Kozackim, który przerodził się w wojnę domową, był bunt pod
wodzą Bohdana Chmielnickiego, polskiego kresowego szlachcica herbu
Abdank.
Bohdan Chmielnicki był
człowiekiem wykształconym, znał łacinę. Uczęszczał do Kolegium
Jezuickiego we Lwowie, Uczył się w Krakowie. Od 1637 roku był
pisarzem wojska zaporoskiego.
Bohdan
Chmielnicki widząc nieporadność, Rzeczypospolitej, złe traktowanie
Kozaków przez panów kresowych, zamierzał stworzyć własne państwo.
Państwo Kozackie. Stworzył potężną, osiemdziesięciotysięczną armie
kozacką.
Powstanie wybuchło w 1648 roku.
Wojska Zaporoskie Chmielnickiego w początkowej fazie odnosiły sukcesy.
W
dniu 16 maja 1648 roku, Chmiel bije pod Żółtymi Wodami młodego
Potockiego i Stefana Czarneckiego, gdyż część Kozaków rejestrowych
przeszła na stronę Bohdana Chmielnickiego. Poza tym Tatarzy, mimo
rozejmu złamali umowę i wyrżnęli część wojska polskiego, armatami,
którymi Polacy zapłacili za rozejm. Ranny został Stefan Czarnecki.Zmarł
syn hetmana Wielkiego Stefan Potocki.
W
dniu 26 maja w Bitwie pod Korsuniem, ponoszą klęskę odwiecznie
skłóceni Hetmani. Wieki Koronny Mikołaj Potocki, herbu Pilawa i polny
Marcin Kalinowski,herbu Kalinowa.. Wojska Hetmanów liczyły zaledwie 6
tysięcy, Sprzymierzone wojska kozacko- tatarskie osiemnaście tysięcy.
Hetmani zwyczajowo bili w pare pacierzy armie pięciokrotnie liczniejsze.
Warunki atmosferyczne, złe dowodzenie pewnego siebie Hetmana,który
chciał batogami rozpędzić buntowników doprowadziły do klęski. Hetmani
dostali się do niewoli.
W
dniach 23-25 września 1648 roku w bitwie pod Pilawcami, wojska polskie
ponoszą druzgocącą klęskę.Regimentarze Władysław Dominik
Zasławski-Ostrogski, Mikołaj Ostroróg, Aleksander Koniecpolski,
powszechnie zwani: pierzyną, łaciną, dziecina, ponieśli klęskę mimo iż
przeważali liczebnie.Chmielnicki,miał otwarta drogę do Lwowa i Zamościa.
Polska utraciła Podole i Wołyń. Nieroztrzygnięta bitwa o Zbaraż, gdzie
honoru Rzeczypospolitej broni prywatna Armia księcia Jeremiego
Korybuta Wiśniowieckiego. Ta Viktoria zbaraska za lat kilka da koronę
synowi słynnego Jaremy, Michałowi Korybutowi
Zbaraż z 14 tysięczną załoga bronił się przez 53 dni przed 300 000 armią Kozacka wspieraną przez Tatarów.
Szczęcie
przestało sprzyjać Chmielowi. Rzeczypospolita stanęła pod
Beresteczkiem. Wojskami dowodził król Jan Kazimierz. Umilkły polskie
odwieczne spory.
W dniu 30 czerwca 1651 roku wojska Rzeczypospolitej odniosły zwycięstwo. Uciekł Chmiel,uciekł chan Islam III Girej.
Ostateczną klęskę wojskom kozackim zadano 7 lipca na bagnach nad rzeką Płaszówką .
Po
bitwie pod Beresteczkiem wojskami kozackimi dowodził Iwan Teodorowicz
Bohun. Był przeciwny podpisaniu ugody Perejesławskiej. Był jedynym,
który tej ugody nie podpisał. Nie złożył przysięgi na wierność
carowi. W czasie potopu namawiał hetmana Bohdana Chmielnickiego by
poparł Króla Rzeczypospolitej. W końcu podpisał traktat w Radnot,
który był uwerturą do późniejszych rozbiorów.
Wojny
ciągnęły się jeszcze długo. Przyszła potem zaraza i Szwedzi. Tatarzy
stale prawie gościli na Ukrainie zagarniając tłumy ludu w niewolę.
Opustoszała Rzeczpospolita, opustoszała Ukraina. Wilcy wyli na
zgliszczach dawnych miast i kwitnące niegdyś kraje były jakby wielki
grobowiec. Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą
Oto wersja Henryka Sienkiewicza:
(...)
tragedia dziejowa nie zakończyła się ani pod Zbarażem, ani pod
Zborowem, a nawet nie zakończył się tam jej akt pierwszy. W dwa lata
później zerwała się znów cała Kozaczyzna do boju z Rzecząpospolitą.
Wstał Chmielnicki silniejszy niż kiedykolwiek, a z nim szedł chan
wszystkich ord - i ciż sami wodze, którzy już pod Zbarażem stawali: więc
dziki Tuhaj-bej i Urummurza, i Artim-Girej, i Nuradyn, i Gałga, i
Amurat, i Subagazi. Słupy pożarów, jęki ludzkie szły przed nimi -
tysiące wojowników pokrywały pola, napełniały lasy, pół miliona ust
wydawało okrzyki wojenne - i zdawało się ludziom, że przyszedł ostatni
kres na Rzeczpospolitą. Lecz i Rzeczpospolita przebudziła się już z
odrętwienia, zerwała z dawną polityką kanclerza, z układami, z
paktowaniem. Już było wiadomo, że tylko miecz dłuższy spokój zapewnić
może, więc gdy król ruszył przeciw nieprzyjacielskiej powodzi, szło z
nim sto tysięcy wojska i szlachty prócz mrowia ciurów i czeladzi. Nikogo
nie brakło z osób wchodzących do niniejszego opowiadania. Był książę
Jeremi Wiśniowiecki (...) byli obaj hetmani, Potocki i Kalinowski,
czasu tego już z niewoli tatarskiej wykupieni. Był i pułkownik Stefan
Czarniecki, późniejszy szwedzkiego króla Karola Gustawa pogromca, i pan
Przyjemski, który wszystką armatą dowodził, i generał Ubald, i pan
Arciszewski, i pan starosta krasnostawski, i brat jego starosta
jaworowski, późniejszy król Jan III, i Ludwik Wejher wojewoda pomorski,
i Jakub wojewoda malborski, i chorąży Koniecpolski, i książę Dominik
Zasławski, i biskupi, i dygnitarze koronni, i senatorowie - cała
Rzeczpospolita z naczelnym swym wodzem, królem. Na polach Beresteczka
spotkały się wreszcie owe krociowe zastępy i tam to stoczono jedną z
największych bitew w dziejach świata, której odgłosem brzmiała cała
ówczesna Europa. Trwała ona trzy dni. Przez pierwsze dwa ważyły się
losy - w trzecim przyszło do walnego boju, który przeważył zwycięstwo.
Rozpoczął ów bój książę Jeremi. Dzień ów pierwszego spotkania był dniem
tryumfu dla polityki straszliwego "Jaremy" - jemu więc pierwszemu
przyszło na nieprzyjaciela uderzyć. I widziano go na czele całego
lewego skrzydła, jak bez zbroi, z gołą głową, gnał jak wicher po polu
na olbrzymie zastępy złożone ze wszystkich konnych mołojców
zaporoskich, ze wszystkich Tatarów krymskich, nohajskich,
białogrodzkich, z Turków sylistryjskich i rumelskich, z Urumbałów,
janczarów, Serbów, Wołochów, Perierów i innych dzikich wojowników
zebranych od Uralu, Morza Kaspijskiego i błot Meockich aż do Dunaju. I
jak rzeka ginie z oczu w spienionych nurtach morskich, tak zginęły z
oczu pułki książęce w tym morzu nieprzyjaciół. Chmura kurzawy wstała na
równinie niby rozszalała trąba powietrzna i zakryła walczących...
Patrzyło na ten nadludzki bój całe wojsko - i król, a podkanclerzy
Leszczyński wzniósł drzewo Krzyża Świętego i błogosławił nim ginących.
Tymczasem z drugiego boku zachodził wojsku królewskiemu cały tabor
kozacki liczący dwieście tysięcy ludzi, najeżony armatami, ziejący
ogniem, na kształt smoka wysuwającego powoli z lasów olbrzymie swe
kłęby. Lecz w nim wysunął cały ich ogrom - z owej kurzawy, w której
zginęły pułki Wiśniowieckiego, poczęli wypadać jeźdźcy, potem ich
dziesiątki, potem setki, potem tysiące, potem dziesiątki tysięcy - i
pędzić ku wzgórzom, na, których stał chan, otoczony przez wyborowe swe
gwardie. Dzikie tłumy uciekały w szalonym popłochu i bezładzie - pułki
polskie gnały za nimi. Tysiące mołojców i Tatarów zasłały pobojowisko, a
między nimi leżał, rozcięty koncerzem na dwoje, zakamieniały wróg
Lachów, a wierny Kozaków sojusznik, dziki i mężny Tuhaj-bej. Straszliwy
książę tryumfował. Lecz król spostrzegł okiem wodza tryumf książęcy i
postanowił zgnieść ordy, nim tabor kozacki nadciągnie. Ruszyły
wszystkie wojska, huknęły wszystkie działa, roznosząc śmierć i
zamieszanie; wnet brat chanowy, wspaniały Amurat, padł uderzony kulą w
piersi. Zawrzasły boleśnie ordy. Przerażony i ranny z samego początku
bitwy chan spojrzał na pole. Z dala, wśród dział i ognia, szedł pan
Przyjemski i sam król z rajtarią, a z boków huczała ziemia pod ciężarem
biegnącej do boju jazdy. Wówczas zadrżał Islam-Girej - i nie dotrzymał
pola, i pierzchnął, a za nim pierzchnęły bezładnie wszystkie ordy i
Wołosza, i Urumbałowie, i konni mołojcy zaporoscy, i Turcy
sylistryjscy, i poturczeńcy, jak chmura pierzcha przed wichrem.
Uciekających dopędził zrozpaczony Chmielnicki chcąc błagać chana, aby
do bitwy powrócił - lecz chan ryknął na jego widok z gniewu, wreszcie
kazał go Tatarom uchwycić, przywiązać do konia i porwał ze sobą. Teraz
pozostał tylko tabor kozacki. Dowódca taboru, pułkownik kropiweński
Dziedziała, nie wiedział, co się stało z Chmielnickim, lecz widząc
klęskę i haniebną ucieczkę wszystkich ord - wstrzymał pochód i
cofnąwszy się z taborem, usadowił się w bagnistych widłach Pleszowy.
Tymczasem burza zerwała się na niebie i lunęły niezmierne potoki
deszczu. "Bóg ziemię obmywał po sprawiedliwej bitwie." Dżdże trwały
kilka dni i kilka dni odpoczywały królewskie wojska, zmęczone
poprzednimi bitwami - przez ten czas tabor opasywał się wałami i
zmienił się w olbrzymią ruchomą fortecę. Z powrotem pogody rozpoczęło
się oblężenie - najdziwniejsze, jakie kiedykolwiek w życiu widziano.
Sto tysięcy królewskiego wojska obległo dwukroćstotysięczną armię
Dziedziały. Królowi brakło armat, żywności, amunicji - Dziedziała miał
nieprzebrane zasoby prochów, wszelkich zapasów, a oprócz tego
siedemdziesiąt cięższych i lżejszych armat. Ale na czele królewskich
wojsk stał król - Kozakom brakło Chmielnickiego. Wojska królewskie były
ożywione świeżym zwycięstwem - Kozacy zwątpili o sobie. Minęło kilka
dni - nadzieja powrotu Chmielnickiego i chana znikła. Wówczas rozpoczęły
się rokowania. Przyszli do króla pułkownicy kozaccy i bili mu czołem,
prosząc zmiłowania, obchodzili namioty senatorów, czepiali się sukien,
przyrzekając choćby spod ziemi wydostać Chmielnickiego i oddać go
królowi. Serce Jana Kazimierza nie było obce litości - chciał puścić do
domów czerń i wojsko, byle wydano mu wszystką starszyznę, którą
postanowił zatrzymać aż do chwili wydania Chmielnickiego. Lecz taki
właśnie układ nie był po myśli starszyźnie, która za ogrom swych
występków nie spodziewała się przebaczenia. Więc w czasie układów
trwały bitwy, rozpaczliwe wycieczki i codziennie lała się obficie krew
polska i kozacka. Mołojcy w dzień walczyli z odwagą i zaciekłością
rozpaczy, lecz nocą chmary ich całe wieszały się pod obozem królewskim
wyjąc ponuro o miłosierdzie. Dziedziała skłaniał się do układów i sam
chciał ponieść w ofierze głowę swą królowi, byle wykupić wojsko i lud.
Jednakże rozruchy powstały w kozackim obozie. Jedni chcieli się
poddawać, inni bronić do śmierci, wszyscy zaś przemyśliwali, jak by się
wymknąć z taboru. Ale najodważniejszym wydawało się to
niepodobieństwem. Tabor otoczony był widłami rzeki i olbrzymimi bagnami.
Bronić się w nim można było całe lata, ale do odwrotu jedna tylko
droga stała otworem przez wojska królewskie. O tej drodze nikt nie
myślał w taborze. Układy przerywane bitwami wlokły się leniwo; rozruchy
w tłumach kozackich stawały się coraz częstsze. W jednym z takich
rozruchów zrzucono z dowództwa Dziedziałę i obrano nowego wodza.
Nazwisko jego wlało nową odwagę w upadłe dusze kozacze - i odbiwszy się
gromkim echem w obozie królewskim, rozbudziło w kilku sercach
rycerskich zatarte wspomnienia przebytych bólów i nieszczęść. Nowy wódz
zwał się Bohun. Już poprzednio wysokie on zajmował stanowisko między
kozactwem w radzie i boju. Głos powszechny ukazywał na niego jako na
następcę Chmielnickiego, którego w nienawiści do Lachów jeszcze
przewyższał. Bohun pierwszy z kozackich pułkowników stanął wraz z
Tatarami pod Beresteczkiem na czele pięćdziesięciu tysięcy ludzi. Brał
udział w trzechdniowej bitwie jeźdźców - i pogromiony wraz z chanem i
ordami przez Jeremiego, zdołał wyprowadzić z pogromu większą część
swych sił i znaleźć schronienie w taborze. Teraz po Dziedziale partia
nieprzejednanych oddała mu naczelne dowództwo ufając, że on jeden
potrafi uratować tabor i wojsko. I istotnie młody wódz ani chciał
słyszeć o układach - pragnął bitwy i krwi przelewu, choćby i w tej krwi
sam miał utonąć. Lecz wkrótce przekonał się, że z tymi zastępami nie
można było już myśleć o przejściu zbrojną ręką po trupach królewskiego
wojska - więc chwycił się innego sposobu. Historia zachowała pamięć
tych bezprzykładnych usiłowań, które współczesnym wydawały się godnymi
olbrzyma, które mogły były ocalić wojsko i czerń. Bohun postanowił
przejść przez bezdenne bagna Pleszowej, a raczej zbudować przez te bagna
taki most, by po nim mogli przejść wszyscy oblężeni. Więc lasy całe
poczęły padać pod siekierami Kozaków i tonąć w błotach; rzucano w nie
wozy, namioty, kożuchy, świty - i most przedłużał się z dniem każdym.
Zdawało się, że dla tego wodza nie masz nic niepodobnego Król zwłóczył
szturm nie chcąc przelewu krwi, lecz widząc te olbrzymie roboty poznał,
iż nie ma innej rady, i kazał otrąbić w wojsku, by się na wieczór
gotowano do ostatecznej rozprawy. Nikt nie wiedział o tym zamiarze w
taborze kozackim - most przedłużał się jeszcze całą noc poprzednią;
rankiem zaś Bohun wyjechał na czele starszyzny obejrzeć roboty. Było to w
poniedziałek, siódmego lipca 1651 roku. Ranek dnia tego wstał blady,
jakby przerażony, zorze na wschodzie były krwawe, słońce wzeszło rude,
chorobliwe, krwawy jakiś odblask oświecał wody i lasy. Z obozu
polskiego wyganiano konie na paszę; tabor kozacki szumiał głosami
rozbudzonych ludzi. Porozpalano ogniska i gotowano strawę poranną.
Wszyscy widzieli odjazd Bohuna, jego orszaku i idącej za nim jazdy, z
pomocą której wódz chciał spędzić wojewodę bracławskiego zajmującego
tyły taboru i psującego z armat roboty kozackie. Czerń patrzyła na
odjazd spokojnie, a nawet z otuchą w sercu. Tysiące oczu odprowadzało
młodego wojownika i tysiące ust mówiło za nim:
- Boże cię błogosław, sokole! Wódz, orszak i jazda oddalając się z wolna od taboru doszli do brzegu lasu, mignęli jeszcze raz w porannym słońcu i poczęli się zasuwać za chaszcze. Wtem jakiś straszny, przeraźliwy głos zakrzyknął, a raczej zawył przy bramie taboru:
- Lude, spasajtes!
- Starszyzna ucieka! - krzyknęło naraz kilkanaście głosów.
- Starszyzna ucieka! - powtórzyły setki i tysiące ludzi. Szmer poszedł przez tłumy, jak kiedy wicher uderzy w bór - i naraz krzyk okropny, nieludzki wyrwał się z dwukroćstotysięcznej gardzieli:
- Spasajtes! spasajtes! Lachy! Starszyzna ucieka! Masy ludzkie wezbrały naraz na kształt rozszalałego potoku. Zdeptano ogniska, poprzewracano wozy, namioty, rozerwano ostrokoły; ściskano się, duszono. Straszliwa panika poraziła obłędem wszystkie umysły. Góry ciał zatamowały wnet drogę - więc deptano po trupach wśród ryku, zgiełku, wrzasku, jęków. Tłumy wylały się z majdanu, wpadały na pomost, spychały się w bagna, tonący chwytali się w konwulsyjne uściski i wyjąc do nieba o miłosierdzie, zapadali się w chłodne, ruchome błota. Na pomoście wszczęła się bitwa i rzeź o miejsca. Wody Pleszowej zapełniły się i zatkały ciałami. Nemezis dziejowa spłacała straszliwie za Piławce Beresteczkiem. Wrzaski okropne doszły do uszu młodego wodza i wnet zrozumiał, co się stało. Lecz na próżno zawrócił w tej chwili do taboru, na próżno leciał naprzeciw tłumom ze wzniesionymi do nieba rękami. Głos jego zginął w ryku tysiąców - straszliwa rzeka uciekających porwała go wraz z koniem, orszakiem i całą jazdą i niosła na zatracenie. Wojska koronne zdumiały się na widok tego ruchu, który zrazu wielu za jakiś atak rozpaczliwy poczytało - lecz oczom trudno było nie wierzyć. W kilka chwil później, gdy zdziwienie przeszło, wszystkie chorągwie nie czekając nawet rozkazów ruszyły na nieprzyjaciela, a w przodzie szła jak wicher chorągiew dragońska, na której czele leciał mały pułkownik z szablą nad głową. I nastał dzień gniewu, klęski i sądu... Kto nie był zduszon lub się nie utopił, szedł pod miecz. Spłynęły krwią rzeki tak, że nie rozpoznałeś, czy krew, czy woda w nich płynie. Obłąkane tłumy jeszcze bezładniej zaczęły się dusić i spychać w wodę, i topić... Mord napełnił te okropne lasy i zapanował w nich tym straszliwiej, że potężne watahy poczęły się bronić z wściekłością. Toczyły się bitwy na błotach, w kniejach, na polu. Wojewoda bracławski przeciął odwrót uciekającym. Próżno król rozkazywał powstrzymywać żołnierzy. Litość zgasła i rzeź trwała aż do nocy; rzeź taka, jakiej najstarsi nie pamiętali wojownicy i na której wspomnienie włosy stawały im później na głowach. Gdy wreszcie ciemności okryły ziemię, sami zwycięzcy byli przerażeni swym dziełem. Nie śpiewano Te Deum i nie łzy radości, lecz łzy żalu i smutku płynęły z dostojnych oczu królewskich. Tak rozegrał się akt pierwszy dramatu, którego autorem był Chmielnicki. (...)
- Boże cię błogosław, sokole! Wódz, orszak i jazda oddalając się z wolna od taboru doszli do brzegu lasu, mignęli jeszcze raz w porannym słońcu i poczęli się zasuwać za chaszcze. Wtem jakiś straszny, przeraźliwy głos zakrzyknął, a raczej zawył przy bramie taboru:
- Lude, spasajtes!
- Starszyzna ucieka! - krzyknęło naraz kilkanaście głosów.
- Starszyzna ucieka! - powtórzyły setki i tysiące ludzi. Szmer poszedł przez tłumy, jak kiedy wicher uderzy w bór - i naraz krzyk okropny, nieludzki wyrwał się z dwukroćstotysięcznej gardzieli:
- Spasajtes! spasajtes! Lachy! Starszyzna ucieka! Masy ludzkie wezbrały naraz na kształt rozszalałego potoku. Zdeptano ogniska, poprzewracano wozy, namioty, rozerwano ostrokoły; ściskano się, duszono. Straszliwa panika poraziła obłędem wszystkie umysły. Góry ciał zatamowały wnet drogę - więc deptano po trupach wśród ryku, zgiełku, wrzasku, jęków. Tłumy wylały się z majdanu, wpadały na pomost, spychały się w bagna, tonący chwytali się w konwulsyjne uściski i wyjąc do nieba o miłosierdzie, zapadali się w chłodne, ruchome błota. Na pomoście wszczęła się bitwa i rzeź o miejsca. Wody Pleszowej zapełniły się i zatkały ciałami. Nemezis dziejowa spłacała straszliwie za Piławce Beresteczkiem. Wrzaski okropne doszły do uszu młodego wodza i wnet zrozumiał, co się stało. Lecz na próżno zawrócił w tej chwili do taboru, na próżno leciał naprzeciw tłumom ze wzniesionymi do nieba rękami. Głos jego zginął w ryku tysiąców - straszliwa rzeka uciekających porwała go wraz z koniem, orszakiem i całą jazdą i niosła na zatracenie. Wojska koronne zdumiały się na widok tego ruchu, który zrazu wielu za jakiś atak rozpaczliwy poczytało - lecz oczom trudno było nie wierzyć. W kilka chwil później, gdy zdziwienie przeszło, wszystkie chorągwie nie czekając nawet rozkazów ruszyły na nieprzyjaciela, a w przodzie szła jak wicher chorągiew dragońska, na której czele leciał mały pułkownik z szablą nad głową. I nastał dzień gniewu, klęski i sądu... Kto nie był zduszon lub się nie utopił, szedł pod miecz. Spłynęły krwią rzeki tak, że nie rozpoznałeś, czy krew, czy woda w nich płynie. Obłąkane tłumy jeszcze bezładniej zaczęły się dusić i spychać w wodę, i topić... Mord napełnił te okropne lasy i zapanował w nich tym straszliwiej, że potężne watahy poczęły się bronić z wściekłością. Toczyły się bitwy na błotach, w kniejach, na polu. Wojewoda bracławski przeciął odwrót uciekającym. Próżno król rozkazywał powstrzymywać żołnierzy. Litość zgasła i rzeź trwała aż do nocy; rzeź taka, jakiej najstarsi nie pamiętali wojownicy i na której wspomnienie włosy stawały im później na głowach. Gdy wreszcie ciemności okryły ziemię, sami zwycięzcy byli przerażeni swym dziełem. Nie śpiewano Te Deum i nie łzy radości, lecz łzy żalu i smutku płynęły z dostojnych oczu królewskich. Tak rozegrał się akt pierwszy dramatu, którego autorem był Chmielnicki. (...)
Cztery
lata później, Bohdan Chmielnicki, Rada Kozacka, podpisuje w
Perejesławiu 18 stycznia 1654 roku ugodę z Rosją Carską. Rosje
reprezentuje, bojar Wasilij Wasiljewicz Buturlin, jako pełnomocnik
cara Rosji Aleksego I Michajłowicza z dynastii Romanowych. To on
skromny bojar przyjmuje przysięgę od butnego polskiego szlachcica,
Bohdana Chmielnickiego, hetmana zaporoskiego i Rady Kozackiej, który
wnosi w dobrowolnym wianie 150 tysięcy kilometrów ziemi, Masta, wsie,
hutory.
W zamian puste obietnice !
Kiedy
Bohdan Chmielnicki i Rada Kozacka zwraca się do bojara Buturlina o
zagwarantowanie wolności Kozackich i majątków bojar odmawia. Kiedy
Rada Kozacka powołuje się na zwyczaje polskie, Baturlin odpowiada:
"Tego za wzór przyjmować nie można. To nawet nieobyczajnie. Królowie są niewiernymi, a poza tym - to nie samowładcy".
W
dniu 27 marca 1654 roku car Rosji, wydaje przywilej? dla wojska
zaporoskiego, nie ma w nim żadnej mowy o przywilejach, samodzielności,
samostanowieniu.
Zaporoże zostaje włączone w administracje czynowników rosyjskich.
Rada Perejesławska podporządkowała Ukrainę do czasów deklaracji niepodległości w sierpniu 1991 roku
Jedynym zyskiem dla Zaporożców było przekazanie Chmielnickiemu na własność Chadziacza.
Rada Perejesławska miała decydujący wpływ na losy Moskwy, Ukrainy, Rzeczypospolitej i Europy po dzień dzisiejszy.
Kozaczy na Siczy
Komentarze
Prześlij komentarz